DeletedUser1841
Guest
Zmęczona niekończącą się wędrówką przez nieznane, niegościnne tereny Kargundzkiej krainy, Malorana zobaczyła w oddali miasto. Odetchnęła z ulgą bolesnym, bo mroźnym powietrzem. Przyspieszyła kroku już myśląc o gorącym kuflu grzanego piwa.
"Karczmy to najciekawsze miejsca na ziemi. Można się tam dowiedzieć dosłownie wszystkiego , lecz oczywiście za odpowiednią opłatą. Komfort kwaterunku nie jest najlepszy , ale...zawsze to lepsze niż spanie pod gołym niebem" - stwierdziła.
Dotarła wreszcie do miejsca, gdzie słychać było muzykę, pijacki śmiech, krzyki i ogólny gwar. Otworzyła kute grube drzwi. Buchnęło w nią przyjemne gorąco.
"O tak"- pomyślała. "To jest to co teraz najbardziej potrzebuję". Zamówiła grzaniec, wybrała najciemniejszy kąt i słuchała tego kojącego szumu ludzkich głosów. Czekała, aż przyjdzie przeze nią oczekiwany gość. Cała jej przyszłość zależała od tego człowieka... Na wpół przytomna ze zmęczenia, sącząc swój grzaniec usłyszała śmiech dochodzący z drugiej części sali... Był to śmiech nieprzyjemny, gardłowy. Aż się wzdrygnęła na myśl jak niebezpieczne czasami jest towarzystwo w takich miejscach. A osobnik , z którym miała się spotkać wcale do łagodnych i bezpiecznych nie należał. Bać się nie bała, bo wiedziała, że jest mu potrzebna tak samo jak on jej. Ze zniecierpliwieniem zerkała co rusz na drzwi karczmy. "No przecież musiał zaznaczyć, że nie będzie się tak łatwo dostosowywał."- skrzywiła się ironicznie. Po drugim kuflu grzańca i po po raz setnym upewnieniu się, że zawartość sakwy, z którą podróżowała jest nienaruszona, odprężona zapadła w krótką drzemkę.
Obudziło ją szturchnięcie w ramię. Odruchowo ścisnęła zawiniątko. Reagowała prawidłowo na ewentualne zagrożenie , więc wiedziała, że grzaniec i ciepło nie otumaniły jej tak bardzo jak można było się tego spodziewać.
- Niebezpiecznie jest tak zasypiać zwłaszcza w takim miejscu pani- syknął za plecami jakiś głos.
Odwróciła gwałtownie głowę, by zobaczyć intruza. I zobaczyła... To właśnie ten człowiek był tym ,który miał jej pomóc na polecenie mentora Warena. Nikt inny jak słynny Radwan z Czarnobrodu. Mężczyzna był wielki , bo około 180 centymetrów. Czarne włosy. Stalowe oczy, mocny zarys szczęki. Groźne, nieprzyjazne spojrzenie. I wielka blizna biegnąca od policzka aż po skroń. Niebezpieczny mężczyzna z niebezpiecznym życiem.
Obszedł krzesło , na którym siedziała i usiadł naprzeciwko wciąż ją obserwując. Ani myślała spuszczać wzrok.
- Przyszedłem najszybciej jak się dało- odezwał się po chwili- Wiem , że sprawa jest delikatna. Masz go?...
Rozwinęła zawiniątko. Ich oczom ukazał się mały przedmiot. Jajo...smoka.
-Do kogo należy- zapytał ostro
-Do mnie i do nikogo innego. - odpowiedziała tym samym tonem - To ja przy niej byłam jak zdychała.. Oddała swoje dziecko mi! Nie pozwolę go skrzywdzić. Nikomu.
- Spokojnie, spokojnie. Nie unoś się. Rozumiem, że się przywiązałaś do smoczycy. Pomogę Ci pani, ale masz się mnie we wszystkim słuchać. Rozumiesz?
- Tak.- wiedziała, że sama sobie nie da rady , więc wyjścia specjalnego nie miała.
- Teraz wyjdziemy stąd niepostrzeżenie. Mam bezpieczną kryjówkę. Przenocujemy tam i ruszymy do Ascanii. Jest to miasto smoków. Tam będziemy już bezpieczni.
Odetchnęła z ulgą. W spokoju będzie mogła się opiekować jajkiem i zaraz smoczątkiem. Drgnęła niespokojnie.
- Zdążymy przed wykluciem?
-Powinniśmy. Jednak zbyt dużo osób poluje teraz na smoki w tych rejonach , by przewidzieć dokładnie czy się uda na czas dotrzeć na miejsce.
Westchnęła z irytacją. To będzie ciężka podróż.
***
Tuż przed wschodem słońca, spokojne dotąd konie zaczęły delikatnie postukiwać kopytami w kamienną podłogę stajni i strzyc uszami. Po chwili prawie bezszelestnie uchyliły się wielkie drewniane drzwi wejściowe. Tumany targanego wichrem kurzu sprawiły, że postać, która nawet w pełnym świetle nie wyglądała przyjaźnie, teraz w bladym świetle była iście diabelska. Tylko jeden koń do którego zbliżała się postać stał wyprostowany i cichy. Mogłoby się wydawać, że w jakiś swój zwierzęcy sposób cieszy się na widok postaci.
-Jak Ci się spało kochanie?- Zapytał pieszczotliwie Radwan, którego głos zdecydowanie nie pasował do wypowiadanych słów.- Czeka nas długa droga... Powiedział bardziej do siebie niż do konia, który jednak zastrzygł uszami jak gdyby wszystko dobrze rozumiał. Gdy Faza, bo tak nazywał się jego koń, była już oporządzona, z siodłem na grzbiecie i dużymi jukami doń przytroczonymi, Radwan usiadł i zaczął z cicha nucić jakąś wojenną pieśń. Pieśń, która wychwalała czyny jakiegoś niezmordowanego woja i opisywała wielkość tęsknoty rycerzy za pięknymi białogłowami, które zostały w kasztelach i zamkach. Czekał już dość długo a czekać nie lubił.
-Kobiety...- Mruknął, kiedy usłyszał chrzęst żwiru na zewnątrz. Wstał, otrzepał spodnie ze słomy, przyjął poważną minę i spojrzał w kierunku dziewczyny.
Przespawszy w karczmie calusieńką noc, w czystej i miękkiej pościeli, dziewczyna czuła się jak nowo narodzona. Jednak wiedziała, że nie ma czasu na wylegiwanie się w łożu. Szybko naciągnęła na siebie podróżne ubranie. Wyszła na zewnątrz i aż się wzdrygnęła z zimna. Wiał mocny, wiatr, kurz i piach wdzierały się do nozdrzy. Szczelniej się opatuliła płaszczem, chustę ciaśniej owinęła wokół twarzy. Radwan- jej opiekun i przewodnik- już osiodłał swego konia. W życiu nie widziała tak dobranej pary. "To jakby dwie noce zetknęły się ze sobą" - pomyślała. Podeszła do swojej Mistic. Była to łagodna, szybka i wytrzymała klacz. Pogłaskawszy ją po nozdrzach i dając zabrany z kuchni przysmak, wsiadła na siodło. Ze spokojem czekały: ona i jej koń na znak wymarszu.
***
Przejechali kilkanaście mil i zatrzymali konie na krótki postój. Rozłożyli derki na trawie i zaczęli się w milczeniu posilać. Patrzyła na towarzysza podróży i zastanawiała się co skłoniło go do pomocy . "Przecież nie obietnica parudziesięciu sztuk złota ( tyle zaoferował mu mentor Waren)". Nie wyglądał na człowieka potrzebującego pieniędzy. "Ale co ja o nim wiem. Pozory bardzo często mylą".
Po posiłku znów ruszyli. Konie były w miarę wypoczęte wiec raźnie galopowały. O północy mieli dotrzeć do Taremnu i tam przenocować oraz zaopatrzyć się na dalszą podróż. Szczelniej opatuliła się i zasłoniła twarz od przejmującego wiatru. Mimo podbijanego futrem płaszcza podróżnego cała dygotała z zimna. "Już niedługo znów położę się do ciepłego łoża".
***
"Karczmy to najciekawsze miejsca na ziemi. Można się tam dowiedzieć dosłownie wszystkiego , lecz oczywiście za odpowiednią opłatą. Komfort kwaterunku nie jest najlepszy , ale...zawsze to lepsze niż spanie pod gołym niebem" - stwierdziła.
Dotarła wreszcie do miejsca, gdzie słychać było muzykę, pijacki śmiech, krzyki i ogólny gwar. Otworzyła kute grube drzwi. Buchnęło w nią przyjemne gorąco.
"O tak"- pomyślała. "To jest to co teraz najbardziej potrzebuję". Zamówiła grzaniec, wybrała najciemniejszy kąt i słuchała tego kojącego szumu ludzkich głosów. Czekała, aż przyjdzie przeze nią oczekiwany gość. Cała jej przyszłość zależała od tego człowieka... Na wpół przytomna ze zmęczenia, sącząc swój grzaniec usłyszała śmiech dochodzący z drugiej części sali... Był to śmiech nieprzyjemny, gardłowy. Aż się wzdrygnęła na myśl jak niebezpieczne czasami jest towarzystwo w takich miejscach. A osobnik , z którym miała się spotkać wcale do łagodnych i bezpiecznych nie należał. Bać się nie bała, bo wiedziała, że jest mu potrzebna tak samo jak on jej. Ze zniecierpliwieniem zerkała co rusz na drzwi karczmy. "No przecież musiał zaznaczyć, że nie będzie się tak łatwo dostosowywał."- skrzywiła się ironicznie. Po drugim kuflu grzańca i po po raz setnym upewnieniu się, że zawartość sakwy, z którą podróżowała jest nienaruszona, odprężona zapadła w krótką drzemkę.
Obudziło ją szturchnięcie w ramię. Odruchowo ścisnęła zawiniątko. Reagowała prawidłowo na ewentualne zagrożenie , więc wiedziała, że grzaniec i ciepło nie otumaniły jej tak bardzo jak można było się tego spodziewać.
- Niebezpiecznie jest tak zasypiać zwłaszcza w takim miejscu pani- syknął za plecami jakiś głos.
Odwróciła gwałtownie głowę, by zobaczyć intruza. I zobaczyła... To właśnie ten człowiek był tym ,który miał jej pomóc na polecenie mentora Warena. Nikt inny jak słynny Radwan z Czarnobrodu. Mężczyzna był wielki , bo około 180 centymetrów. Czarne włosy. Stalowe oczy, mocny zarys szczęki. Groźne, nieprzyjazne spojrzenie. I wielka blizna biegnąca od policzka aż po skroń. Niebezpieczny mężczyzna z niebezpiecznym życiem.
Obszedł krzesło , na którym siedziała i usiadł naprzeciwko wciąż ją obserwując. Ani myślała spuszczać wzrok.
- Przyszedłem najszybciej jak się dało- odezwał się po chwili- Wiem , że sprawa jest delikatna. Masz go?...
Rozwinęła zawiniątko. Ich oczom ukazał się mały przedmiot. Jajo...smoka.
-Do kogo należy- zapytał ostro
-Do mnie i do nikogo innego. - odpowiedziała tym samym tonem - To ja przy niej byłam jak zdychała.. Oddała swoje dziecko mi! Nie pozwolę go skrzywdzić. Nikomu.
- Spokojnie, spokojnie. Nie unoś się. Rozumiem, że się przywiązałaś do smoczycy. Pomogę Ci pani, ale masz się mnie we wszystkim słuchać. Rozumiesz?
- Tak.- wiedziała, że sama sobie nie da rady , więc wyjścia specjalnego nie miała.
- Teraz wyjdziemy stąd niepostrzeżenie. Mam bezpieczną kryjówkę. Przenocujemy tam i ruszymy do Ascanii. Jest to miasto smoków. Tam będziemy już bezpieczni.
Odetchnęła z ulgą. W spokoju będzie mogła się opiekować jajkiem i zaraz smoczątkiem. Drgnęła niespokojnie.
- Zdążymy przed wykluciem?
-Powinniśmy. Jednak zbyt dużo osób poluje teraz na smoki w tych rejonach , by przewidzieć dokładnie czy się uda na czas dotrzeć na miejsce.
Westchnęła z irytacją. To będzie ciężka podróż.
***
Tuż przed wschodem słońca, spokojne dotąd konie zaczęły delikatnie postukiwać kopytami w kamienną podłogę stajni i strzyc uszami. Po chwili prawie bezszelestnie uchyliły się wielkie drewniane drzwi wejściowe. Tumany targanego wichrem kurzu sprawiły, że postać, która nawet w pełnym świetle nie wyglądała przyjaźnie, teraz w bladym świetle była iście diabelska. Tylko jeden koń do którego zbliżała się postać stał wyprostowany i cichy. Mogłoby się wydawać, że w jakiś swój zwierzęcy sposób cieszy się na widok postaci.
-Jak Ci się spało kochanie?- Zapytał pieszczotliwie Radwan, którego głos zdecydowanie nie pasował do wypowiadanych słów.- Czeka nas długa droga... Powiedział bardziej do siebie niż do konia, który jednak zastrzygł uszami jak gdyby wszystko dobrze rozumiał. Gdy Faza, bo tak nazywał się jego koń, była już oporządzona, z siodłem na grzbiecie i dużymi jukami doń przytroczonymi, Radwan usiadł i zaczął z cicha nucić jakąś wojenną pieśń. Pieśń, która wychwalała czyny jakiegoś niezmordowanego woja i opisywała wielkość tęsknoty rycerzy za pięknymi białogłowami, które zostały w kasztelach i zamkach. Czekał już dość długo a czekać nie lubił.
-Kobiety...- Mruknął, kiedy usłyszał chrzęst żwiru na zewnątrz. Wstał, otrzepał spodnie ze słomy, przyjął poważną minę i spojrzał w kierunku dziewczyny.
Przespawszy w karczmie calusieńką noc, w czystej i miękkiej pościeli, dziewczyna czuła się jak nowo narodzona. Jednak wiedziała, że nie ma czasu na wylegiwanie się w łożu. Szybko naciągnęła na siebie podróżne ubranie. Wyszła na zewnątrz i aż się wzdrygnęła z zimna. Wiał mocny, wiatr, kurz i piach wdzierały się do nozdrzy. Szczelniej się opatuliła płaszczem, chustę ciaśniej owinęła wokół twarzy. Radwan- jej opiekun i przewodnik- już osiodłał swego konia. W życiu nie widziała tak dobranej pary. "To jakby dwie noce zetknęły się ze sobą" - pomyślała. Podeszła do swojej Mistic. Była to łagodna, szybka i wytrzymała klacz. Pogłaskawszy ją po nozdrzach i dając zabrany z kuchni przysmak, wsiadła na siodło. Ze spokojem czekały: ona i jej koń na znak wymarszu.
***
Przejechali kilkanaście mil i zatrzymali konie na krótki postój. Rozłożyli derki na trawie i zaczęli się w milczeniu posilać. Patrzyła na towarzysza podróży i zastanawiała się co skłoniło go do pomocy . "Przecież nie obietnica parudziesięciu sztuk złota ( tyle zaoferował mu mentor Waren)". Nie wyglądał na człowieka potrzebującego pieniędzy. "Ale co ja o nim wiem. Pozory bardzo często mylą".
Po posiłku znów ruszyli. Konie były w miarę wypoczęte wiec raźnie galopowały. O północy mieli dotrzeć do Taremnu i tam przenocować oraz zaopatrzyć się na dalszą podróż. Szczelniej opatuliła się i zasłoniła twarz od przejmującego wiatru. Mimo podbijanego futrem płaszcza podróżnego cała dygotała z zimna. "Już niedługo znów położę się do ciepłego łoża".
***
Ostatnio edytowane przez moderatora: